Wylatujemy z W-wy Boeing'iem 767 - największą z polskich maszyn do czasu uruchomienia Dreamliner'ów. Ciasno jak diabli, nie ma telewizorków, co jest sporym minusem, bo lubimy śledzić przebieg trasy. Jakoś wytrzymujemy 7:45 godz. lotu i po przelocie nad Gobi lądujemy w smogu Pekinu.
Mimo wszystko nie ma to jak lot bezpośredni. Pierwotnie mieliśmy lecieć Austrianem ale skasowali lot Wiedeń-Pekin i zaproponowali inne warianty. Lot okazał się najlepszy.